W niedzielę pojechałem do innej dzielnicy. Przed rokiem zabłądziłem w drodze, bo okazało się, że kopią, regulują, układają. Myślałem, że przez rok zrobili, co mieli, ale pomyliłem się. Znów zabłądziłem.
Dzielnica w tej swej części to była kiedyś wieś. Nawet malownicza. Mam taką starą mapę miasta, gdzie prawie tę malowniczość widać. Tylko, że od tamtej wiejskiej sielskości niewiele uczyniono z drogami, nadal jest na nich asfalt z dawnych czasów ubiegłego wieku, natomiast obok wybudowano wiele osiedli. Osiedle są najczęściej pozamykane a mapa w smartfonie sugeruje, że tam jest droga. Jadę. Brama. Zawracam. Jadę dalej. Brama. Zawracam. Jadę dalej. Pole. Mapa pokazuje, że jest polna droga. Guzik prawda… I tak dalej. I tak dalej.
Dzielnica się zmienia. Najpierw zbudowali domy, szeregowce, wille, a potem zaczęli się martwić o infrastrukturę. Trzeba zamienić butlę na gazociąg. Trzeba zamienić szambo na kanalizację. Więc wykopki, rozkopki, ruch jednokierunkowy, brak przejazdu. I tak już drugi rok. Miejscowi się cieszą, że za jakiś czas będzie luksus. Przecież już teraz jest, bo domy niby ładne, niekiedy ogródeczek przy nim jest, ale zasadniczo to jest ciasno. Praktyczna realizacja miejskiego marzenia, żeby nie mieszkać w bloku. A sąsiad zajrzeć w okno może. Tylko szkoły obok brak, przedszkola brak, sklep jakiś jest na rogu. W sklepie ceny stosowne. Wysokie. Autobus miejski gdzieś tam jedzie. Trzeba dojść z kilometr. Więc wozisz te dzieciaki do szkoły autem, mały trawnik przed domem zamieniasz na parking do auta drugiego i nie zastanawiasz się, że w garażu wartym w bryle budynku tyle, ile w mieście, masz graciarnię. Samo życie. Z jego zaletami i wadami. Niby jest fajniej, ale nie do końca to chyba zrozumiem. Mieszkałem na wsi, w miastach mniejszych i większych, w ich centrach i ciut z boku, pod miastem, gdzie wille zakładano przed wojną i tam, gdzie wbijano je w każdy skrawek wolnej ziemi. I najbardziej mi pasuje, jak jest plan, wizja, infrastruktura, zaplecze, wybór i możliwości. Fantasta jestem. A co!
Kiedyś z pierwszą żoną chcieliśmy zamieszkać daleko od szosy. Budowałem z pierwszym teściem ten mały domek. Domek poszedł jednak na sprzedaż. Zmieniły się życiowe plany. W tamtym miejscu wtedy oko biegło, był widok na las oddalony o jakieś pół kilometra. Dziś to wszystko jest zabudowane domkami, domami. Tak to wygląda, jak kogoś stać, albo jak ktoś chce się pokazać. Nie żałuję, że tam nie zamieszkaliśmy. Tam wciąż jest daleko od szosy.
Jestem wygodny. Nie lubię błądzić, kiedy mam iść do celu. Przynajmniej nie lubię błądzić w narzucony sposób. Jak chcę zabłądzić to idę lasu i się zgubię. Nawet celowo. Nie lubię tego robić w chaotycznych dzielnicach, które są na pozór. Zgubienie się musi mieć swój cel. To niedzielne nie miało żadnego.