Uliczka ciut z boku. Parkują tam samochody i jest kilka knajpek, jak to w centrum miasta. Jest dwóch dyżurnych parkingowych, którzy zbierają wciąż na piwo, które wieczorem znika w ich gardłach. Są tam, stanowią okoliczny folklor, widać po nich zmęczenie życiem, ale i upartość trwania w stanie, za jaki są odpowiedzialni. Są w jakiś sposób niegroźni, być może nawet bardziej spokojni, niż niektórzy goście knajpek, jeśli już są w czubie… Oczywiście nie wiem, co dzieje się, kiedy i oni są w czubie, bo kiedy „są w pracy”, to wyglądają na trzeźwiejących.
Uliczką ciut z boku, ale nieco dalej szedłem jakiś czas temu. Vis-a-vis szedł mężczyzna wyróżniający się z tłumu, chociaż żadnego tłumu nie było wokół. Miał w stroju coś eleganckiego, coś jednocześnie ekstrawaganckiego, coś odcinającego go od tła okolicy. Przyciągał sobą wzrok. Może nie tak jak Willy Wonka, ale … W ręku coś trzymał. Oczy miał czerwone z przepicia, ale rzucił mi rodzaj zawadiackiego, wyzywającego nieco spojrzenia, jakby chciał podkreślić swoją wyjątkowość. Pewnie pił drogie trunki, był zdegradowanym agentem jej królewskiej mości, oszukanym wynalazcą eliksiru nieśmiertelności, zlicytowanym milionerem, upadłym marszandem, wyrzuconym z apartamentu zazdrośnikiem, albo aktorem swojej życiowej roli w której nie udało się grać kolejny sezon. Minęliśmy się mierząc szpadami spojrzeń i każdy poszedł w swoją stronę. Być może zaczepiony opowiedziałby mi historię życia w którym nie ma miłości…
A może opowiedziałby Ci dlaczego zaczął pić. Notka nieco w klimacie mojej wczorajszej. Znowu ten alkohol, ech.
PolubieniePolubienie
Pewnie by powiedział, że już wszystko przegrał i nic więcej nie ma do stracenia…
PolubieniePolubienie